Lanckorońska chata z 1927 roku 3 lata temu.. |
Pytacie
mnie często, jak to się wszystko zaczęło? Po kolei.. Odkąd pamiętam marzyłam o
własnym domu, takim drewnianym, w którym można by wciąż coś dłubać i skubać.
Żyłkę remontową odziedziczyłam po Tacie Julianie – taka pasja, pozwalająca
odpocząć umysłowi. W pracy wciąż używam „głowy”, więc szlifowanie, czyszczenie,
malowanie stanowią doskonały reset dla mózgu. Uwielbiam również prace ogrodowe
– zamiłowanie do ziemi też mam po Tacie. Tę pasję realizowałam lata całe w
ogrodzie przy przedszkolu, w którym pracuję w Krakowie – z sentymentem
spoglądam na wielkie już drzewa i niektóre rabaty, zakładane we współpracy z
rodzicami. Poza tym w ogóle nie kręciła mnie idea budowy nowego domu, chociaż
przez krótko taki dom powstawał w podkrakowskich Balicach i wtedy oddałam Mu
swoje serce i sporo pracy. Dawne czasy.. Potem na każdym spacerze, górskiej
wędrówce, w okresie bieszczadzkim (był taki czas w moim życiu), i na kolejnych
etapach wciąż spoglądałam z tęsknotą na napotykane po drodze domki i chaty. Pasję do wędrówek i odkrywania pięknych zakamarków świata wpoiła mi z kolei Mama.
I pewnego dnia w 2010 roku, pod wpływem refleksji,
kiedy obudziłam się pewnego poranka, nie wiedząc, jaki jest dzień tygodnia, tak
byłam zagoniona i zapracowana podjęłam decyzję – coś trzeba zmienić. Coś!
Zielona tablica kierunkowa ze strzałką Lanckorona 3,5 km kusiła mnie od
dłuższego czasu – często przejeżdżałam obok, by zrealizować kolejne szkolenia w
terenie (to też bardzo lubię robić). I pewnego dnia skręciłam J Nie mając środków na zakup domu, poszukałam.. pokoju
do wynajęcia. To był absolutny strzał w dziesiątkę i wszystkim polecam. Miałam
swoje miejsce – szafę z ubraniami, półkę z książkami, stół, przy którym mogłam
pracować, i kawałek ogrodu. I spokój. Mogłam tu wpadać na weekend albo w
tygodniu.. Zawsze, kiedy tego potrzebowałam. Sądziłam, że będę leniuchować, a
może napiszę nową książkę z pomysłami zajęć dla nauczycieli.. Spacerowałam,
rowerowałam, fotografowałam. Ale też zaczęłam poznawać ludzi i z Nimi
rozmawiać. Po bardzo krótkim czasie zaproponowano mi prowadzenie niedzielnych
zajęć w nowo otwartej, stylowej kawiarni Cafe Arka. Program zajęć na sezon
wiosenno – letni powstał w zaciszu mojego pokoiku w jeden wieczór po to, by
wciągnąć mnie na dobre we współpracę na.. prawie półtora roku. Zajęcia cieszyły
się takim powodzeniem, że potem, kojarzona z dziećmi zaczęłam prowadzić także
różne zabawy, animacje i warsztaty podczas lanckorońskich imprez. W
międzyczasie upomniał się o mnie „towarzyski” Kraków i kolejne dwa lata upłynęły
w atmosferze zabawy, wędrówek po okolicy, muzycznych spotkań i koncertów.
Jednocześnie chłonęłam atmosferę Lanckorony. W międzyczasie zmieniłam miejsce
zamieszkania na Willę Zamek – to absolutnie magiczne miejsce z tajemniczym
ogrodem, które zawsze i wszystkim będę polecać. W moim życiu pojawiały się
kolejne ważne osoby, niektóre znikały, paradoksalnie pozostawiając mi po sobie
nowe zapasy sił do działania. Pojawiła się też Meli Melo – wielorasowa sunia z
Tęczowej Góry, mój pies do aktywności.
Wiosną 2012 roku byłam już pewna, że to jest miejsce
dla mnie. Zaczęłam się rozglądać za domkiem do remontu albo kawałkiem ziemi.
Obejrzałam wszystko, co miały do zaproponowania biura nieruchomości, potem sama
zaczęłam wjeżdżać rowerem w boczne ścieżki i drożynki. Jednocześnie rozpuściłam
przysłowiowe wici. Pewnego dnia skręciłam w asfaltową drogę między dawnym GS-em
a Willą Słoneczna i pojechałam na wprost. Droga prowadziła w dół wygodnym
asfaltem, okazało się, że tuż obok lokalnej oczyszczalni, potem przez las z
przepiękną brzeziną, wąwozami i ciągnącymi się po horyzont uprawnymi polami. Sielanka..
Wtedy w mojej kieszeni zadzwonił telefon: - Jola! Mam dla Ciebie dom! Idę
doliną w kierunku Jastrzębi i tu stoi taka chata w sam raz dla Ciebie. Okazało
się, że jechałam rowerem dokładnie tą samą drogą w ślad za Anią, która na
piechotę wędrowała codziennie z Lanckorony do Jastrzębi (lubi wędrowanie i
aktywny styl życia, a kiedy chodziła głównymi drogami zaraz ktoś z grzeczności
chciał Ją podwozić, wybierała więc wędrówki przez ostępy). Podjechałam na
miejsce i.. zauroczyłam się od pierwszego wejrzenia. Domek częściowo drewniany,
w lanckorońskim stylu, częściowo murowany, z dobudowaną pod tym samym dachem
stodołą, do tego wielki kawał ogrodu, kawałek lasu i przestrzenne łąki z bujną roślinnością.
To miejsce było spełnieniem marzeń. Ale też oznaczało konieczność podjęcia
życiowej decyzji – bo zakup oznaczał rezygnację z wygodnego i w miarę
dostatniego dostatniego życia i przeniesienie całej energii i zasobów na
przywracanie życia temu miejscu, na którym wszyscy już w okolicy położyli
krzyżyk..
Pierwszy zapis z
kroniki remontowej na FB:
Lanckorona … to jest
miejsce, w którym czas zatrzymuje się w miejscu … Ludzie się do siebie
uśmiechają … W którym doświadczysz bliskości natury i historii ludzkich
zapisanych w kamieniach, drewnianych balach domów i stodół … W którym spotkasz
interesujących Ludzi sztuki – wspaniałych artystów i zwyczajnych Ludzi pełnych
życiowej mądrości … W którym spotkasz Przyjaciół, doświadczysz Miłości …
Odpoczniesz …To moje „Kilimandżaro” .. Bez dwóch zdań :-) I mój życiowy wybór
.. To także zapiski dotyczące remontu starej, lanckorońskiej chałupy z 1927
roku - mojej chałupy :)